Jeśli lubisz swoje życie i uważasz, że jest ono kompletne, nie wchodź tu, to nie miejsce dla Ciebie. Kiedy człowiek cierpi, gdy nie jest to konieczne, cierpi bardziej niż jest to konieczne. To strona dla wytrwałych, poszukujących i odpornych na stan faktyczny otaczającego nas świata.W tym miejscu rzeczywistość staje się sztuką, a sztuka jedyną bronią w walce z tą pierwszą. W dzisiejszym konsumpcyjnym społeczeństwie (piszę to w roku 2010), nadwrażliwość jest jak nagle otwarty w przełyku parasol. Jeżeli cierpisz i jest Ci z tym dobrze, ośmielę się tylko jedną mieć prośbę. Wymaż ten adres z swojej pamięci, bo może w głowie zacząć się kręcić. Ja wierzę że życiodajna woda i słowo pomogły mi wrócić zza grobu.









MOJĄ NOWĄ KOMPOZYCJĘ, KTÓRA OPOWIADA O URZĄDZENIU CERAGEM-E MOŻESZ ODSŁUCHAĆ POD TYM ADRESEM:

http://tojanarkoman.wrzuta.pl/audio/7fSQwGnmDsT/ceragem-e


poniedziałek, 17 stycznia 2011

FRAGMENT MOJEJ KSIĄŻKI

To ja narkoman 26.04.2009r.


Wprowadzenie
Właśnie przeżyłem najwspanialszą chwilę w moim życiu, jestem więc najszczęśliwszym człowiekiem na tej ziemi. Mam nieodparte pragnienie podzielenia się tym z osobą, której to dotyczy. To nie przypadek, że wybrałem właśnie Ciebie, wodna zagadko. Któż inny mógłby strzec moich tajemnic, w tej pełnej obłudy i rozdwojenia rzeczywistości. Strażnik moich myśli i uczuć, winien być czysty jak biel szat chrystusowych, niewinny jak nowo narodzone dziecię i piękny jak ogród Eden. Dlaczego Ty? Myślę, że na to pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Może to geny, które odziedziczyłaś po rodzicach, może okoliczności w jakich (których) się wychowywałaś, a może cud wprost. Przecież w końcu to on decyduje, czy ?,jak? , i kiedy? Świadczyć miłością ,z której jest zbudowany.
Nie po raz pierwszy w swojej mądrości, ucieleśnioną doskonałością, potęgą ciszy, spokoju mocą, głuchym słuch wraca a ślepcom oczy.
Wielkim wołaniem, krzykiem boleści, tutaj i teraz oznajmiam światu, że jest w nas samych, głęboko w środku coś na kształt szczęścia, szczęścia do wzięcia. Jestem dowodem istnienia Boga, tego że można wrócić zza grobu. To ja narkoman opowiem tobie o wielkiej trwodze, o krętej drodze.


Rozdział I
Dom rodzinny


Za siedmioma kłamstwami, dziewięcioma flachami, w czasach kiedy milicja miast chronić, gnębiła, na Dolnym Śląsku żył pewien człowiek, a może bestia? – rozsądźcie sami, ja opowiadam.
Leonardo był średniego wzrostu blondynem o błękitnych oczach i mocno zarysowanej szczęce.
Trójkątny kształt twarzy, lekko cofnięte w stosunku do niej czoło, wystające kości policzkowe i napięte niczym struny fortepianu jej mięśnie, jak czerwone światło, ostrzegały z daleka: Typ psychopatyczny, zachowaj bezpieczną odległość. (Zachowaj bezpieczną odległość. Typ psychopatyczny)
Jeśli miałbym pokusić się o porównanie (na porównanie), aby oddać stan faktyczny urody mojego ojca a zarazem kata, to Szpieg z Krainy Deszczowców byłby jego idealnym odwzorowaniem.
Groźne miny, lico o ostrych jak brzytwy rysach to standardowa procedura, niezbędna do utrzymania pozycji boga, którym się mianował. Pan Wojny, Król Śmierci, Władca Ostateczny, zbierając puste butelki po piwie właśnie przygotowywał się do kolejnej wyprawy krzyżowej, celem zdobycia życiodajnej ambrozji.
W przeklętym mieście, w przeklętym domu, wraz z moją mamą, bratem, siostrami czekam na powrót zbrodniczej fali alkoholizmu męża ze stali. Czekam na wyrok Sędziego Świata, tego co zwykle nad ranem wraca.
Czuję, jak w żyłach ciśnienie rośnie i kołatanie serca nieznośne. Strach i czekanie to para, którą pamiętam do dziś bardzo wyraźnie. Gwałt, krzyk to drugi związek, nierozerwalny jak duch i dusza. Wnet narodziła się z niego córka. Jucha na imię jej dali rodzice, na pierwsze, na drugie czerwona brzmiało. Jestem, bo muszę być – taka karma. Ktoś przecież musi zbierać pogardę, ktoś musi komuś zadawać ciosy, ktoś je przyjmować na ringu losu. Jestem, bo bycie to haj istnienia w robieniu tego, co do zrobienia. Spełnienie woli ruchu wieczności, siły co zdziera pleśń dwuznaczności. Mój dom, to poniemiecka kamienica pełna szczurów i ludzkich dramatów. Nic dziwnego, w końcu wzniesiono ją przy ul. Armii Czerwonej a taka nazwa zobowiązuje. Mieszkamy na pierwszym piętrze, w dwupokojowym mieszkaniu z kuchnią. Zawilgocone wnętrze, nieustannie maluje na ścianach grzybowe mozaiki a odpadająca miejscami farba odkrywa jakąś część duchowości poprzedniego lokatora. Jestem bardzo ciekawy czy kpił ze śmierci, czy wręcz za nią tęsknił. Pewnie się tego nie dowiem, gdyż coś podpowiada mi, że możliwości intelektualnej spekulacji na ten temat są nieograniczone. To samo mówi mi, że gość który mieszkał w pokoju pomalowanym na czarno, nie jest typem wesołka. Strach i czekanie, czekanie i strach. Zza drzwi kuchennych, wiodących na klatkę schodową, dobiega dźwięk kroków. Czuję jak moje mięśnie, ścięgna zmieniają się w stalowe liny, które napięte do maksimum zmieniają konsystencję ciała tak, iż nie różni się od litej skały. Nadnercza właśnie rozpoczęły zabawę w 300% normy. Jeżeli nic się nie zmieni przez najbliższe kilka minut ciśnienie w mojej głowie dobije do tysiąca atmosfer. Kto wybrał dla nas to coś i za co? Mój mózg wariuje! Myśli podobnie, jak ogarnięci paniką ludzie, którzy właśnie usłyszeli komunikat o podłożonej w poczekalni bombie i bez namysłu, logiki więc i jakiejkolwiek kontroli, rozpaczliwie szukają drogi wyjścia. Chaotycznie biegają we wszystkich kierunkach, raz po raz strzelając w niebo jak fajerwerki. „Czcij ojca swego i matkę, to jest pierwsze przykazanie. Aby ci się dobrze działo i abyś długo żył na ziemi”.1
Cóż znaczy to dla pięcioletniego chłopca, oczekującego na wyrok skazujący z rąk własnego ojca. Jeżeli to jest to „dobrze działo”, to co oznacza źle? Fałszywy alarm, to tylko sąsiadka usiłująca dociągnąć do drzwi mieszkania swój schorowany organizm i pijanego w sztok męża.
Strach i czekanie, czekanie i strach, są i marzenia.
To właśnie wtedy podrzynam ojcu gardło, robie to z przyjemnością więc i powoli, tak abym słyszał jak ostrze przesuwa się po chrząstce krtani i zatapia w gardzieli. Słyszę charczenie wydawane przez omdlałego z upływu krwi tatusia. Pękają żyły, strzela tętnica, niczym rozkwitający kwiat rozchylają się kolejne płaty mięsa. Oczy dotąd pełne potępienia, grozy i pogardy, teraz zdumiewają się, proszą i pytają. W końcu gasną. Moje serce jest już wolne, myśli niczym nie zmącone. Czuję spokój, lekkość ducha. Jednak w końcu trzeba zejść na ziemię, przerwać to szatańskie lśnienie. Znika lekkość, spokój ducha, wraca dawna zawierucha. Stałe napięcie i nieustający stres powodowane oczekiwaniem na nieprzewidywalnego ojca, to stan wojenny, który każda komórka mojego „jestem” zamienił w pole walki. Żal, jak rzucony na oślep ładunek, rozrywa serce na milion piołunów. Każdy z nich, tak jak głodne niemowlę, krzyczy własną goryczą. Głodem miłości.

Dzień dzisiejszy
18.05.2009
Ludzie mawiają, że jeśli spotkasz w swoim życiu człowieka, którego będziesz mógł obdarzyć jakimś kredytem zaufania, to jesteś szczęśliwcem. Szczęście owo, niczym palec boży, dotknęło mnie trzykrotnie. Troje ludzi, przy poznanych tysiącach, to wynik niezbyt imponujący, a jednak w ich obecności zaczynam wierzyć, że człowieczeństwo nie musi być karą.
Niedawno, a ściślej 30.04.2009 otrzymałem sms’a w którym pyta mnie: „Co robisz w ten piękny dzień”, odpisuję, że oczekuję właśnie w kolejce na wizytę u psychiatry. W odpowiedzi otrzymuję co następuje: „Do psychiatry?! Ty psycholu! Ja nie lubię chorych ludzi!”. Piotrowi, Mariuszowi i Małgosi jednak to nie przeszkadza. Rzekłbym nawet, że odczuwam z ich strony całkowitą akceptację mojej osoby z wszystkimi jej niedoskonałościami. Kiedy w najmniej oczekiwanym momencie zrzucam na nich tony bagażu mojej życiowej kolekcji, najczęściej spotykam się ze zrozumieniem godnym najwyższej klasy specjalistów. Czuję jak mobilizują mięśnie w zamiarze przejęcia na swoje barki jakiejś części mojego cierpienia. Jakby wyczuwali, że dźwignięcie choćby jednego źdźbła trawy z dżungli wstydu i rozdarcia (stali lokatorzy mojego wnętrza, tysiąckrotnie zwiększający grawitację ziemi w stosunku do mojego ja), może uratować mi życie. Piotrka poznałem pięć lat temu, kiedy przyjechał do Olsztyna w poszukiwaniu nowych możliwości, a ściślej budowania własnego życia i jego autonomii. Nic dziwnego, a może dziwnego. Niezależnie od tego, czy szklanka jest do połowy pusta, czy pełna, osobiście uważam, że jego pojawienie się w Olsztynie, to wielkie błogosławieństwo dla tego miasta, dla niego samego i oczywiście dla mnie.
Kimże i czym jest istota bytu, który pomimo przerastających nas niejednokrotnie doświadczeń, braku zdrowego rozsądku i woli przetrwania, każe nam być. Z pewnością jest doskonałością samą w sobie, wartością stałą jak ląd, niezmienną jak fakt i niewzruszona jak skała, na której wznoszone zamki i klasztory (budowano klasztory i zamki?). Piotrek, tak jak i ja, wychowywał się w domu, w którym daniem głównym menu jego ojca był alkohol. Na wiele sposobów próbował odzyskać spokój. Ocierając się o różne filozofie, tradycje duchowe i religie, nie omieszkał wstąpić również do świata odlotów - idiotów. Próżno dociekać kto lub co sprawiło, że zakochał się w Chrystusie. Ważne, że dla niego i żyjących wokół niego ludzi wychodzi to na zdrowie. Moim zdaniem postawa Piotrka jest całkowitym przeciwieństwem wszechobecnych, tak zwanych chrześcijańskich praktyk, a raczej ich braku. Widoczny na każdym kroku brak akceptacji, nietolerancja, wyznaniowy fanatyzm, religijny terroryzm, a co za tym idzie pogarda dla odmienności, nasuwają na myśl tylko jedną konkluzję: Prócz rzeczy, które już dawno zyskały status wyższy, niż ich twórcy, większym uwielbieniem darzymy tylko siebie, a i to nieudolnie. „Nasz mały, chorobliwie duszny kraj. Brak wiary, każdy bogiem sobie sam”. Ile wyznań, tyle doktryn, ilu wiernych, tyle interpretacji. Czy jest ktoś na tej ziemi, kto w bardziej obrzydliwy sposób, niż tak zwani chrześcijanie, jest w stanie wypaczyć posłanie Chrystusa i zrazić do jego kościoła? Jeżeli tak, to błagam - nie chcę znać jego imienia. Większej dawki hipokryzji nie udźwignę! Tak chętnie przejmujemy kompetencje konstruktora wszechświata, że przygnieceni ciężarem obowiązku sądzenia, ferowania wyroków i skazywania, zapomnieliśmy ojczystego języka. Około czterdziestu procent Polaków nie rozumie treści słowa pisanego. Przeważająca większość rodaków, z którymi rozmawiam, nie zna znaczenia podstawowych słów: każdy, wszystko, ilekroć, jedyny, ostateczny, bóg, pamiątka, święty, miłość, szczęście, zawsze, wszech, pierwszy, ostatni, opoka, skała, fundament, cześć uwielbienie, wiekuisty, człowiek. Jeżeli dodamy do tego to, że odmiana przez osoby, to sztuka, którą opanowali nieliczni, to wyobraźmy sobie przez chwilę jak wygląda interpretacja obcojęzycznych tekstów czy publikacji przez wyżej wymienionych ziomków (ziomali?).
Przy takim społecznym regresie i skrajnym minimum pracy, wkładanej w rozwój inteligencji emocjonalnej, komunikacja bez wzajemnego upokarzania się, niezależnie od relacji i płaszczyzny na jakiej toczy się debata, graniczy z cudem, jeśli nie jest cudem wprost.
Przyjrzyjmy się przez moment w jaki sposób zwracamy się do osób nam bliskich. Zastępowanie ich imion zwrotami w wołaczu: ej ty!, hej! mogłoby wydawać się błahostką, gdyby nie fakt, że najczęściej nadmiernie naturalnie przechodzimy do trybu rozkazującego: weź, chodź, usiądź, znajdź, przynieś, zobacz, wytnij, włóż, daj, masz. Tam, gdzie mieszkam, jestem: „borsukiem”, „warchlakiem”, „ancymonem”, „ananasem”, „wariatem”, „debilem”, „idiotą”, „psycholem”, „świrem”, „pierdolniętym narkomanem”, natomiast sporadycznie: „kompozytorem” i „artystą”.
W oczach ludzi, którzy twierdzą, że mnie znają i na ogół wiedzą o moim życiu więcej niż ja sam, miałem już studio nagrań, agencję towarzyską, są i tacy, którzy byli na moim pogrzebie. Pokornie błagam o wybaczenie! Jak mogłem pominąć tak istotny, rzekomy fakt sypiania z niemal każdą napotkaną kobietą.
Ogólnie jest tu śmiesznie, miło i przytulnie. Wszyscy wiedzą wszystko o wszystkich więc jeśli znikną, na pewno to zauważą. Margines błędu mojego rozumowania jest jednak bardziej niż prawdopodobny, gdyż moja znajoma Ola, po popełnieniu samobójstwa (mimo iż miała tzw. opiekunkę) gniła w swoim mieszkaniu przez prawie tydzień – to wersja oficjalna, jest również inna. Bezpieczeństwo to podstawa, szczególnie jeśli mieszka się w tzw. Ośrodku Mieszkalno-Rehabilitacyjnym PZN. Więźniami tego miejsca paradoksalnie są osoby z wieloma poważnymi schorzeniami, również takie, które wymagają całodobowej opieki. Nazwa może i szumna, jednak idea, która przyświecała powołaniu tego miejsca, padła jak Mur Berliński. Na dzień dzisiejszy inwalidzi wzroku to etnicznie przeważająca mniejszość. Ciągłe podwyżki opłat za czynsz i bardzo sprytnie konstruowane, rzekomo na tych samych warunkach umowy najmu już niejedną rodzinę zmusiły do opuszczenia tego cyrku.
Gdyby nie obecność Piotra, który zatrudniony jest jako muzykoterapeuta, to pewnie zwariowałbym jeszcze bardziej. Któż mógłby być bardziej odpowiedni do pracy z ludźmi, obciążonymi niczym przeładowany okręt, idący właśnie na dno. Jak nie ten, który uważa, że pomagać to łaska, zaszczyt a w końcu i obowiązek żołnierza Chrystusa. To tylko jedna z wad Piotra, jak twierdzą kpiarze i zazdrośnicy, którym prócz codziennych kąpieli w bagnisku swojej zawiści, póki co nic już nie pozostało. W gnieździe os pewnie byłoby przytulniej, ale póki co (ze względu na moją kiepską kondycję zdrowotną i finansową zapaść) jestem skazany na to wężowisko. Przeprowadzka pozostaje więc w sferze marzeń.
Jeżeli dotarłeś do tego miejsca, w którym właśnie stawiam litery, to mniemam, że czekasz na to spotkanie tak samo jak ja. Czuję się więc w obowiązku poinformować Ciebie, drogi przyjacielu, że rzeczywistość jaka pragnę tobie przedstawić, nie jest jak ciastko z kremem albo bitą śmietana. Podróż po faktach, czarnych jak hebanowe posągi i miejscach jaźni, przy których piekielna otchłań, to ledwie tlący się płomień zapalniczki opróżnionej przedwczoraj z gazu – wyznacza czas decyzji: Tak, Nie. To również czas pytania: czy i po co kontynuować tę lekturę?
Czy syf, który otacza nas na co dzień jest niewystarczający? Opadają mi ręce, kiedy myślę o czym za chwilę będę opowiadał. Jeżeli twoja wrażliwość jest większa od wrażliwości weekendowego konsumenta hipermarketów, to niestety ale będziesz cierpiał razem ze mną. Jeżeli jakimś cudem razem dotrwamy do końca, będzie to znaczyło, że jesteśmy bardzo, ale to bardzo zmęczeni i potrzebne są nam długie wakacje.
Zaczynamy! Tu i teraz! To nie będzie disco relaks!

Areszt. Święta Wielkanocne 1997r.
Coś widzę, coś słyszę. Coś czuję?
Stan w jakim obecnie się znajduję jest jak smak wiatru po burzy. Tutaj, gdzieś pomiędzy życiem a śmiercią, jedyne co uświadamia mi, że jeszcze żyję, to ból. Ból, którego dotąd nie znałem. Wszechogarniający strach, niczym uliczny korek, paraliżuje ciało. Jedyny ruch jaki jestem w stanie wykonać, to ruch myśli. Choć nieprecyzyjna jak broń krótka, to jedynie ona pozostała wolna. Luźna i nieskrępowana. Do tego stopnia, że co nie chcę to myślę, a co chcę to nie myślę.
Czuję jak moje nozdrza wypełniają się dymem. Jest ciepło, coraz cieplej, dym wypełnia już płuca. Jest tak gorąco aaaaa! wszystko parzy. Płomień, jak nóż, tnie niemiłosiernie. Już dymu kłęby na płaty porżnięte a spoza nich nagle wyłania się…co to?! Kurwaaaaa! Nie wierzę! Drewniany tapczan okryty prześcieradłem, które właśnie zajęło się od ognia, na nim dwa cienie (Czy to jest dowcip, fakt, czy złudzenie?) rozpaczliwie starające wydostać się z płomieni. To dziecięce postacie i nie ma nadziei. Wołają głośno (rozpaczy krzykiem?). Tatusiu ratuj! Ratuuuj! Ja ginę! Nie wiem co robić, jak mam to przerwać?! Duszę się, parzę. O! Jest miednica! Pewnie i wodę gdzieś tutaj znajdę.
Teraz wydaje mi się, mogłem ugasić sam ten piekielny ogień. Wydaje mi się. „To dobrze” – rzekłem. Bo sił nie starcza, by podnieść misę. Co mówię? –misę? Ciała nie mogę dźwignąć do pionu. Twarz opuchnięta, którą wycieram podłogę w celi – właśnie są święta. Kolana wypełnione watą, reszta to wykręcona szmata. Czuję szarpanie, słyszę wołanie. Dum już nie dusi, ogień nie parzy a moje dzieci już nie wołają.
Za każdym razem, kiedy Gutek wybudza mnie z halucynacji, robi to dokładnie
w momencie, kiedy czuję jak puchnie mi serce.
- Aaartuuur!!! Ja pierdolę! Artur! Kurwa mać! Dostanę przez ciebie zawału! – wykrzykuje spanikowany współwięzień.
- Człowieku, co się dzieje?! Co z tobą?
Coś zaczynam kojarzyć, aczkolwiek powoli i fragmentarycznie.
- Eee! Ziomek! Powiedz coś!.
Posłusznie otwieram usta, jednak same dobre chęci nie wystarczą. To straszne miejsce jest dla mnie obecnie najbezpieczniejszym domem. Zanim nabiorę sił, potrzebnych do sklecenia i wyplucia choćby jednego słowa, minie pewnie około godziny. Takiego czasu na ogół potrzebuje, by mógł dojść do siebie, mój nasycony trucizną organizm. Blisko dwadzieścia lat byłem magazynem rzeczy nieczystych. Radioaktywnym odpadem z patologicznego wysypiska zdarzeń.
- Jak tak dalej pójdzie, nie doczekam wagi (rozprawy) – Rzucił Gutek. – Pierdolę to!!! Pierdolę! Piszę prośbę o przeniesienie. – Dorzucił pretensjonalnie. Aby podkreślić niezadowolenie z dzielenia celi z ćpunem. W dodatku z takimi jazdami. Nerwowo zaczął pląsać.
Klapa, lipo, lipo, klapa (klapa – drzwi, lipo – okno)– godzinami mógł przemierzać te całe trzy metry dzielące tygrysa (krata w oknie) i klapę. Potężny bambuch wymuszał na nim krótkie przerwy. Sadzał wtedy tłuste dupsko na fikoł (taboret) i kminił ( myślał).
- O czym on tak kurwa myśli? – Strasznie intrygowały mnie te jego rozkminki.
Swoją drogą, z samarą, przy której plażowe piłki są jak laskowe orzeszki, takie spacery w przejściu o szerokości bioder filigranowej blondynki, muszą być bardzo wyczerpujące. Jak, jak patrzę już się męczę. Jakie to jest wkurwiające!
Trafiłem tutaj w dobry czas – europejskie rozporządzenia dotyczące systemów penitencjarnych podniosły poprzeczkę dość wysoko, więc nie muszę już srać na bombie (wiaderko). Fajnie, że jesteśmy członkiem Unii!
Cela, jak cela – kojo piętrowe, całe z żelaza, dwuosobowe. Na ścianie szafka, w oknie krata, za kratą blinda2 , co w dzień i w nocy chronić ma miasto przed moim wzrokiem. Jest nawet stół, hę? może stolik? raczej stoliczek –sam nie wiem co to. Jedyne określenie jakie na ogół przychodzi do głowy, to blat. Pod taką nazwą też funkcjonuje. Zważywszy na to, że wspólny posiłek to zagęszczenie, jakie panuje w kosmicznym module stacji Mir. Tam wszyscy o wszystko i wszystkich się obijają. Kibel jak w domku, miast wiadra muszla, zamiast zasłonki, drzwi i to z klamką. Ściany kabiny są murowane, w rogu przy drzwiach usytuowane. Jest umywalka i ciepła woda. Taboret. Ciepło, więc kaloryfer. Pięć procent słońca. Beżowa ściana, raz już osrana. Podłoga lśniąca.
Szkiełko (telewizor) dostaniesz gdy jesteś grzeczny, gdy o porządek dbasz, o łóżeczko. Prysznic, spacerek, szamkę doniosą. Tenis gdy zechcesz, gdy cierpisz – lekarz. Fryzjer na miejscu. Lecz brak powietrza.
Na naszej celi lipo prawie się nie otwiera. Mimo wielu próśb, problem braku tlenu powraca, jak bumerang. Gady (klawisze) mają czym oddychać, więc udają że nie słyszą. Latem idzie się przekręcić. Czujemy się i wyglądamy, jakbyśmy cały czas spędzali w saunie. Pot, który non stop spływa po ciele, wysychając, po kilku dniach, warstwa po warstwie, tworzy coś na podobieństwo kombinezonu do nurkowania. Rarytas, jakim jest prysznic, przysługuje każdemu raz w tygodniu. Trafiłem tutaj mając ze sobą blisko dwadzieścia lat zażywania narkotyków i nałogowego picia alkoholu - bez odtrucia, konsultacji z jakimkolwiek specjalistą czy lekarza. Pomimo wielokrotnego informowania policji, że jestem w trakcie leczenia odwykowego ITO3, doprowadzono mnie i osadzono mnie w areszcie.
Czy potrafisz wyobrazić sobie ten smród a raczej fetor, który panował na celi, kiedy mój organizm zaczął wydalać to gówno? Po takim ciągu jak ostatnio, oczyszczanie organizmu bez detoksykacji i fachowej pomocy, to samobójstwo. Rosyjska ruletka z stukomorowym rewolwerem, tyle że pocisków jest dziewięćdziesiąt dziewięć. Wielkiego wyboru nie mam, tylko dlaczego Gutek ma się męczyć razem ze mną. Dlatego, że podpalił konkubinę? Czy, że też jest alkoholikiem to mu się należy? Dziewięćdziesiąt procent ludzi, którzy trafiają do więzienia, to alkoholicy. Ten, z którym siedzę ma wybitne osiągnięcia – włamania, kradzieże, pobicia, gwałty na psychicznie chorych. Drżącym głosem przyznaje jednak, że ogień trawiący jego konkubinę, którą podpalił, zapamięta do końca życia.
Ten to ma pamiątek. Każdy centymetr jego ciała pokrywa jakaś blizna. Parzony, cięty, łamany kawał chłopa. Bez małego palca u lewej dłoni. Rzecz jasna, po pijaku uznał, go za zbyteczny, więc odrąbał siekierką. Szkoda mi gościa, miota się jak zwierz w potrzasku. Nawet go polubiłem, cóż wielkiego wyboru nie miałem. Byliśmy w końcu na siebie skazani. W takich okolicznościach błędem byłoby go nie polubić. Lżej się siedzi, szczególnie przy takim zatruciu fetą4.
Ciągłe omamy, halucynacje i wymieszanie fikcji z faktami, doprowadzają mnie do obłędu. Moim zbawicielem najczęściej jest właśnie Gutek. To on wybudza mnie z koszmarów i halucynacji, które nieprzerwane, zwykle doprowadzają do zgonów. Wiem, że robi to w swoim dobrze pojętym interesie – inaczej dostałby pierdolca. Ile czasu można wytrzymać z zaciśniętymi na gardle rękoma? Jak spać w towarzystwie krzyku, który budzi cały areszt? Kiedy bez udziału świadomości próbuję przedostać się przez ścianę, to też podobno nie wygląda zabawnie. Pierwsze dni w izolacji ciągną się jak gil z nosa. Sekundy to godziny, minuty to tygodnie, godziny to miesiące! Niemal każdy świerzak, który trafia do aresztu, ulega tej samej złudnej euforii. Wciąż słyszę teksty: „Jestem niewinny. Zaraz wychodzę”. Co drugi twierdzi, że to pomyłka. Przestępstwa, którym nie było dane dostąpić medialnego rozgłosu, owiane są tajemnicą. Tutaj niewiara, to czyste złoto. Jeżeli wpada do głowy pomysł, by zaufaniem kogoś obdarzyć, najlepiej nabrać wtedy rozpędu i mocno uderzyć tą głową o ścianę. Zwykle pomaga to rozwiązanie. Razem z innymi świerzakami tkwię w przekonaniu, że kwestia mojego wyjścia, to zaledwie kilka dni. Miotam się całymi dniami. Kilkadziesiąt razy na dobę to uwalam się, to podnoszę z koja. Jest sprawą oczywistą, że Gutka doprowadza to do obłędu. Dwóch kolesi z obciążeniem, jak na olimpijskich sztangach, w mikroprzestrzeni – oj! To nie wróży nic dobrego. Do dźwignięcia takiego ciężaru i trzech pudzianów byłoby mało.
- Ruchaj się kurwo! Ssij mi Kutasa! - wrzeszczał, jak opętany, Gutek. - Pierdol się szmato! Obciągaj chuja!
Do kogo wrzeszczy z samego rana ten gość o masie hipopotama?
- Eee! Ziomek! Czemu drzesz mordę, siódma godzin?!
Popatrzył na mnie tępymi jak plastikowe noże oczami. Coś pod nosem zamruczał i zastygł w bezruchu.
Trzy minuty później.
- Dawaj dupy! Rżnij się szmato! Ruchaj się w dupę! – Wrzeszczał znowu. - Tylko by obciągały kutasy! Wywłoki, larwy pierdolone!
Tym razem postanowiłem mu jednak nie przerywać. Żeby dojść, o co chodzi w tym cyrku, potrzebowałem więcej danych. Decyzja mojego podziurawionego amfetaminowymi pociskami mózgu nakazała mieszkającemu we mnie raptusowi czasowe wycofanie się – cel: zdobycie większej ilości czasu na obserwację. Rwałem boki ze śmiechu, patrząc na to zjawisko – Niezłe jaja, koleś nawija z betoniarą5. Pamiętam z dzieciństwa jak mój ojciec robił dokładnie to samo.
- Kurwa! Za co?! – Ja tu staram się coś ze sobą zrobić. Zielone jak mundur i kwaśne jak cytryna gówno, w którym tonę – próbuję zmienić w życie! To chyba jednak zadanie dla „Iniemamocnego”. Prezent, jakim jest towarzystwo nieświadomego swojej choroby alkoholika, na bank mi w tym nie pomoże.
Patologia? Co to jest? – Przy moim schorzeniu, jakim jest CZPM (Chroniczny Zespół Pozbawiania Miłości - siebie, mnie i przeze mnie) inne choroby to mleczaki samo się eliminujące.
Gutek wciąż wydziera japę! Skąd on bierze tyle siły? Energia, którą wydatkuje, starczyłaby do zbudowania ratusza, a przy dobrych wiatrach stanąłby drugi areszt wraz z prokuraturą.
Eureka!!! – Te spikerki, którym bluźni - warg pieszczotą, głosem wiosny, zmysłowością absolutną podkreślają miękkie zgłoski. On po prostu jest zazdrosny!
- Gutek? Gdyby one obciągały tobie? To byłoby spoko? – spytałem twierdząco.
- A jak, pewnie! – Odpowiedział pretensjonalnie, jednak na twarzy pojawił się perwersyjny uśmiech.
A co to?! Nowa twarz? – Zapytałem sam siebie
- Co się tak brechtasz? – Dorzuciłem po chwili. – Widziałeś to? Widziałeś jak klęczą przed twoim rozporkiem? – Zapytałem z kpiną.
Wymalowany pędzlem wyobraźni uśmiech powoli zmienił się w grymas. Wyglądał jakby połknął tłustego karalucha, który w dodatku utkwił w przełyku.


1List Św. Pawła do Efezjan 6.2-3
2 matowa, zbrojona szyba, umieszczona po zewnętrznej stronie okna, mająca na celu minimalizowanie kontaktu osadzonych ze światem zewnętrznym
3 Intensywna Terapia Odwykowa
4 Amfetamina . To, co nazywane jest amfetaminą w Polsce, w krajach zachodnich, nawet w narkobiznesie budzi grozę. Tzw. żenienie towaru , czyli zwiększanie jego objętości, to proces mieszania narkotyku z tłuczonym szkłem, strychniną.
5 Głośnik zawieszony nad drzwiami celi, w którym zazwyczaj rozbrzmiewała jakaś radiowa stacja.